Przed kilku laty, bezpodstawnie promowano "Atak paniki" jako polskie "Dzikie historie". Film Pawła Maślony, poza ogólnym klimatem społecznej implozji, konstrukcyjnie i tonalnie miał jednak niewiele wspólnego z argentyńskim kasowym przebojem – humor był tu nieco mniej fatalistyczny, ale ścieżki bohaterów jednak się przecinały. Inaczej ma się sprawa z "kRajem". Obydwa filmy składają się z sześciu, niepowiązanych fabularnie nowel. Z kolei wątkiem przewodnim jest ten konkretny stan ludzkiej psychiki, gdy w obliczu kryzysowej sytuacji i pod wpływem długo kumulowanej frustracji nasze nerwy puszczają.
W "kRaju" każda z nowelek eksploruje inny, społeczny problem. Zaczyna się od policjanta drogówki (świetny jak zwykle Krzysztof Stroiński), który nie jest w stanie znieść zarozumiałości sprawców wypadku. Następnie młody robotnik (Tomasz Włosok) staje się ofiarą uprzedzeń wobec ojców w krwawej i komediowej wariacji na temat "Taty". Nowela "Rodzinna firma" z kolei eksploruje powszechny w naszym społeczeństwie brak zaufania do państwowych instytucji kontrolnych, których nieśmiertelnym symbolem jest skarbówka. Emocjonalnym szczytem filmu jest "Galeria", czyli przekomiczny pojedynek wielkomiejskiej liberałki z pisowskim aparatczykiem, którego ofiarą, jak to często bywa, staje się klasa pracująca. Ostatnie dwie nowelki stoją niestety na trochę niższym poziomie – "Mieszkanie" z jednej strony eksploruje temat wykluczenia społecznego osób ubogich, z drugiej – unaocznia niemoc właścicieli w walce z dzikimi lokatorami. Z kolei "Sylwester" to kabaretowy climax, puenta w postaci pojedynku na fajerwerki.
Już z powyższego opisu możecie wywnioskować, że produkcja Warszawskiej Szkoły Filmowej prezentuje sporą aktualność doboru tematów i niezwykle nierówny poziom. Trudno mieć o to pretensje, wszak "Dzikie historie" rownież miały nieudany segment "Bombita". Lecz w porównaniu do stworzonego z pietyzmem i na wzór muzycznej kompozycji argentyńskiego dzieła, "kRaj" wydaje się nieco przypadkowym zlepkiem. Bardziej niż koherentny film ogląda się go jak festiwalowy blok krótkometrażówek. Poza brakiem wyraźnej kompozycji narracyjnej, problemem jest tu sama koncepcja estetyczna. Nad "kRajem" pracowało aż czterech operatorów i chociaż każdy z nich wykonał wspaniałą robotę, całość pozostaje niespójna wizualnie.
Jasne, to w pewnym sensie konieczność, efekt uboczny przyjętej strategii. Poszczególne historie są bowiem przepięknie nakręcone. Zgodnie z koncepcją całego projektu, także za zdjęcia odpowiadają tu początkujący twórcy. Poza Mateuszem Pastewką, autorem olśniewających "Polaków na drodze", który w swoim CV ma trzy raczej przeciętne wizualnie produkcje: "Juliusza", "Miłość i Miłosierdzie" oraz "Czyściec", a także obecną od niedawna na ekranach, acz zrealizowaną już po "kRaju", "Czarną owcę", dla pozostałej trójki to chrzest bojowy. Tworząc "kRaj", zamiast na doświadczenie, producenci postawili na synergię. I tak Stanisław Wójcik kręcący nowelę Mateusza Motyki wcześniej sfilmował wszystkie jego etiudy szkolne, zaś Veronica Andersson i Mats Helgesson spotkali się wcześniej chociażby na planie "Wiki". Jedynie Łukasz Suchocki oraz Filip Hillesland ("Mieszkanie") stworzyli artystyczny tandem po raz pierwszy, co zresztą dało efekt w postaci najmniej interesującej wizualnie nowelki.
Oczywiście, lista wyróżnionych jest znacznie dłuższa. "kRaj" to nie tylko jedna z lepszych polskich komedii tego roku, ale także prawdziwy bal debiutantów. Rewelacyjną scenografię przygotowała Oliwia Waligóra, a pomagały jej dekoratorki Katarzyna Bulewicz i Joanna Załęska. Za doskonałą robotę warto pochwalić charakteryzatorkę Magdę Malejko, montażystę Piotra Gorszczyńskiego oraz dźwiękowca Macieja Amilkiewicza. Pod czujnym okiem gwiazdorskiej obsady (poza wymienionymi wcześniej m.in. Marian Dziędziel czy Grażyna Barszczewska), kierowane przez swojego wykładowcę, przedstawia się tu szerszej publice całe pokolenie twórców, którzy w przyszłości będą stanowić o sile polskiego kina. Sam Ślesicki – jedno z najważniejszych nazwisk polskiego kina lat 90. (wszyscy oglądaliśmy "Sarę" czy emocjonowaliśmy się ojcowską walką o prawa w "Tacie") – przerywa dzialalność dydaktyczną i wraca za kamerę po blisko dekadzie. I jest to udany powrót.
"kRaj" żadną miarą nie jest filmem idealnym. Jest jednak tym rodzajem kina, które warto pielęgnować; dać się przedstawić młodym i utalentowanym ludziom; pozwolić zarobić dystrybutorowi, który zdecydował się wesprzeć projekt; na chwilę oderwać się od smutnej rzeczywistości. Wreszcie – spojrzeć na bohaterów, którzy mieli odwagę zrobić głupie rzeczy albo w głupocie odkryć odwagę. Któż z nas nie ma na to czasem ochoty?